Od naszego domu przy Parkowej 3 do rzeki Jeziorki było w prostej linii 50 m.
Od rzeki dzieliła nas tylko posesja sąsiadów, Państwa W.
Zimą często jeździliśmy z kumplami po zamarzniętej Jeziorce na łyżwach.
Czasem były to zabawy niebezpieczne. Pamiętam mocno uginający
się kiedyś pod nami lód...
Po miejscu w którym lód uginał się najmocniej przejeżdżaliśmy najchętniej i to wielokrotnie.
Popisywaliśmy się przed sobą nawzajem "odwagą"...
Dziś wiem, że była to głupota, a nie odwaga. Na szczęście nikt z nas nie utonął...
Nie było wówczas netu i cały wolny czas spędzaliśmy przeważnie na powietrzu.
W któreś wakacje wyniuchaliśmy, że w gęstych krzakach na brzegu Jeziorki leży sporo dawno ściętych suchych, olbrzymich pni o długości około 3 m, średnicy 35-40 cm. Postanowiliśmy zrobić z nich tratwę.
Skombinowaliśmy młotki, gwoździe, sznurki i sporo starych desek, którymi połapaliśmy owe kłody "zusammen do kupy". Tratwa okazała się strzałem w dziesiątkę. Mogły na niej pływać jednocześnie 3 osoby.
Napędzana była "na pych" za pomocą długich żerdzi.
Pływając po naszej kameralnej Jeziorce czuliśmy się jak stare wilki morskie na oceanie...
Miałem do Jeziorki najbliżej, więc często sam wskakiwałem na tratwę aby sobie popływać.
Potem gdzieś zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach...
Embed from Getty Images
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz