Mazury to było dla mnie jedno miejsce.
Położony w Puszczy Piskiej, nad jeziorem Bełdany, ośrodek "Start" w Kamieniu.
Poza zjawiskową Puszczą Piską i niesamowitym jeziorem Bełdany niezwykłą atmosferę ośrodka tworzyły też ponad stuletnie budynki pamiętające jeszcze czasy Prusów Wschodnich...
(Śp. Pan Jurek, dyrektor ośrodka "Start" mawiał "jadę do Rucian", nie do Rucianego...)
Jeździłem tam przez ponad 30 lat, czasem 2 razy w jednym sezonie...
Pierwszy raz pojechałem ze Śp. wujkiem Witkiem w 1974 roku. Miałem wtedy 12 lat. Wujek razem z ciotką Ireną zrobili sobie trzydniowy wypad z Wawy na Mazury i zabrali mnie ze sobą.
Nigdy nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło wtedy na mnie to niesamowite miejsce...
Był początek października, już po sezonie turystycznym, ośrodek "Start" był prawie pusty. Poza Śp. dyrektorem, Panem Jurkiem, (kolegą wujka Witka ze studiów) jego żoną i dziećmi, oraz jego bratem Ryszardem, vel "Bosman", zarządzającym sprzętem wodnym, którzy mieszkali tam na stałe oraz jednym pracownikiem naprawiającym w warsztacie łódki, wiosła itp. nie było tam żywego ducha.
Żadnych turystów i wczasowiczów.
W ośrodku i na jeziorze panowała wspaniała cisza...
Na mnie, młodym wędkarzu spędzającym wówczas większość wolnego czasu na kameralnych, konstancińskich gliniankach (czyli na położonych tuż obok siebie 3 niewielkich stawach: Gienku, Zielonym i Motorze) olbrzymie jezioro Bełdany otoczone majestatyczną Puszczą Piską zrobiło iście piorunujące wrażenie...
Z pomostów w "Starcie" (było ich chyba 4) do drugiego brzegu jeziora było jakieś 800 m. W lewą stronę (w kierunku zatoki Iznockiej, Bartlewa (Iznoty) i dalej - Mikołajek) rozpościerał się fantastyczny widok na jakieś 3 kilometry tafli jeziora.
Niesamowite wrażenie spotęgowane było jeszcze totalnie bezwietrzną pogodą.
Powierzchnia jeziora przypominała idealne lustro.
O rybach już nie wspomnę...
Prawie każde zarzucenie wędki kończyło się złowieniem solidnej płoci, krąpia, a często leszcza... Takie płocie na konstancińskich gliniankach trafiały się tylko od przysłowiowego "wielkiego dzwonu"...
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Wymiary jeziora Bełdany:
- powierzchnia 944 ha
- długość 12, 5 km
- szerokość maksymalna 2,4 km
- szerokość minimalna 200 m
- głębokość maksymalna 46 m
- głębokość średnia 10 m
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Wehikuł czasu...
Lato 1976, początek wakacji.
Razem z dwoma kumplami z klasy robimy tygodniowy wypad do "Startu".
Zawozi nas mój ojciec. Mamy po 14 lat. Po wypakowaniu bagaży i odjeździe ojca wspaniały powiew wolności i dorosłości.
Kurzymy papierochy i popijamy piwo.
Oczywiście tak żeby nie przyłapał nas dyrektor Śp. Pan Jurek lub Jego żona, Pani Małgosia...
Mieszkamy we trzech w małym 3 osobowym pokoiku, w tak zwanym "deerze", czyli pawilonie.
W pokoju obok mieszkają sportowcy, saneczkarze z Bielska -Białej, którzy przyjechali do "Startu" na tzw. obóz kondycyjny. Szybko zakumplowujemy się z nimi na płaszczyźnie gitarowo - piwnej.
My mamy ze sobą 2 gitary (wszyscy trzej trochę gramy) saneczkarze też mają kilka.
Wieczorami wesoły saneczkarz Jurek uczy nas śpiewać sprośne, góralskie przyśpiewki.
Na przykład taką:
"
Szyś, szyś - dwadzieścia śtyry,
Szyś, szyś - dwadzieścia śtyry,
kochojta mnie ździry
bom jo chopok ściry
Siedziała na lipie
wołała - Filipie
Filipie, Filipie
podrap mnie po...
nodze
"
itd...
A dalej jest jeszcze gorzej.,.
😁
Czasem wieczorem, gdy nie łowimy ryb, chodzimy popatrzeć jak trenują siatkarki z miasta Łodzi. Tak jak saneczkarze z Bielska- Białej są one w "Starcie" na obozie kondycyjnym.
Boisko do siatkówki jest usytułowane w małej dolince otoczonej wałem ziemnym porośniętym trawą. Siadamy na trawiastym stoku i obserwujemy grające nieco poniżej siatkarki.
Są starsze od nas, mają po 17-18 lat.
Wszystkie szczupłe, wysokie, ładne i zgrabne...
Po meczu przechodzą obok nas. Opadają nam szczęki.
Każda z nich jest wyższa od nas co najmniej o głowę... 🙃
Wehikuł czasu...
Lato 1980 +.
Jestem w "Starcie" na tygodniowym wypadzie wędkarskim.
W dzień przeważnie łowię białą rybę z łódki na tzw. "górce" vis a vis ośrodka, albo koło Mysiej Wyspy, jakieś 1,5 km od ośrodka w stronę Rucian.
Późnym wieczorem razem z 2-3 innymi wędkarzami łowimy z największego pomostu na gruntówki z dzwonkami. Po zarzuceniu wędki z rosówką kładę się na pomoście, na plecach. Patrzę na pięknie rozgwieżdżone niebo.
Nagle odzywa się dzwonek na mojej wędce.
Podbiegam do niej, zacinam. Czuję duży opór. Po pewnym czasie wyciągam na pomost rybę, trochę podobną do suma. Jest to miętus. Ma około 2 kilogramów.
Starszy kolega, wędkarz - Janusz, gratuluje mi:
- Ale masz fart, dawno takiego miętusa nie widziałem...
Na drugi dzień mijamy się gdzieś na terenie ośrodka. Janusz zagaduje mnie:
- Cześć. No i jak wątroba z miętusa? Świetna, co nie?
Ja:
- Jaka wątroba? Wątrobę wyrzuciłem...
Janusz:
- Ale głupotę zrobiłeś!
- Wątroba z miętusa, to jest prawdziwy rarytas...
😑
Miętus, Achim R. Schloeffel
Wehikuł czasu...
Lato, druga połowa lat 80-tych.
Jestem w "Starcie" na rybach.
Na tyłach ośrodkowej stołówki, tuż obok jeziora starszy człowiek wędzi piękne węgorze w specjalnej wędzarni. Podchodzę żeby pogadać o wędzeniu ryb.
Starszy człowiek mówi:
- Prawidłowo uwędzony węgorz powinien mieć kolor skrzypiec Stradivariusa... 😀
Servais Stradivarius,
Mark Pellegrini - Own work
Wehikuł czasu...
Jesień, późne lata 80-te.
Z ojcem i wujkiem Witkiem wybraliśmy się na 3 dni do "Startu", na grzybo-ryby.
Zamieszkaliśmy w tzw. "szałasie", czyli piętrowym, 6 osobowym domku z kuchnią i łazienką.
Wieczorem zaszczycił nas wizytą dyrektor ośrodka Śp. Pan Jurek (kolega wujka Witka ze studiów) ze swoim Śp. bratem Ryszardem vel "Bosman".
Przynieśli ze sobą koszyk świeżo zerwanych rydzów (!), które szybko usmażyliśmy na maśle.
Starszyzna powspominała stare, dobre czasy.
Rydze zniknęły z talerzy z prędkością światła.
Nieco wolniej wyschła butelka (czy dwie) zacnej whisky.
W moim prywatnym rankingu najlepszych frykasów, rarytasów i delicji na pierwszym miejscu są smażone na maśle posolone rydze z chlebem.
Istne niebo w gębie...
Niestety, ani Śp. Pan Jurek, ani jego Śp. brat "Bosman" Ryszard nigdy nie chcieli mi zdradzić gdzie koszą te rydze...
Co wydaje się zrozumiałe... 😉
Mleczaj rydz, rydz (Lactarius deliciosus (L.) Pers.)
Epilog:
Niestety, ośrodek "Start" już dawno temu został "sprywatyzowany", czyli pokrojony na małe parcele. Każda z nich ma innego właściciela.
Gdy pojechałem tam ostatni raz, wiele lat temu, spotkałem jeszcze Śp. Pana dyrektora Jurka.
Zapytałem Go:
- Co słychać, Panie dyrektorze?
Odpowiedział mi łamiącym się głosem:
- Piotrek, ja już tu nie rządzę... wszystko jest sprzedane, sprywatyzowane... ja już się pakuję do wyjazdu... 😒
Przeraźliwie smutna sytuacja, kiedy człowiek nie wie co ma powiedzieć...
Nie znalazłem tam wtedy już nawet cienia dawnej, wspaniałej atmosfery...
Zapamiętałem tylko hałas skuterów wodnych, którymi jeździli jacyś ogoleni na łyso faceci. Z plaży dobiegał straszliwy łomot puszczonego na full disco polo...
PS historyczne:
Wśród drzew nieopodal bramy wjazdowej do ośrodka "Start" był mały, zapomniany cmentarzyk z kilkoma nagrobkami. Napisy na płytach nagrobnych były w języku niemieckim, np: "him ruhl in gott" tłum: "odpocznij w Bogu" ale nazwiska brzmiały z polska: Sadowsky, Sadowski... (Regine Sadowsky, Jacob Sadowski)...
linki a`propos:
Kamień (powiat piski) – Wikipedia, wolna encyklopedia
Bełdany – Wikipedia, wolna encyklopedia
Puszcza Piska – Wikipedia, wolna encyklopedia
Iznota – Wikipedia, wolna encyklopedia
Na całych jeziorach My: artyści i Mazury lat 50. | Artykuł | Culture.pl
Wielka woda - Maryla Rodowicz - YouTube






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz